Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

było, zdawało się wzmagać i stawać dzielniejszą z każdą chwilą. Jeśli w którém miejscu na krótko ustała, a ludzie ośmieleni nacisnęli się tam, można było ręczyć, iż gdy podejdą runie na nich zgotowane wcześnie mordercze jakieś narzędzie. Ludzie rozbierali domy, obalali szopy, wydzierali ze ścian bierwiona, progi z chat i budowli, nieśli całe łomy obalonych murów i spychali je na głowy napastników.
Wieczór nadchodził, który miał dać obu stronom spoczynek.
Cesarscy nietylko że żadnych wrót nie naruszyli, nie złamali muru, ale stracili dwie wieże z taranami, próżno bełtów i strzał wypuścili mnóstwo, a padło ich nad miarę wielu. Więcéj jeszcze rannych leżało pod trupami, czołgało się po ziemi i wywlekało do obozu, w potrzaskanych na kawały i popękanych zbrojach.
Słońce zachodziło, gdy cesarz znużony widokiem tym, zjechał ze wzgórza ku namiotowi swojemu, rozkazawszy dokoła obstawić straże, a wojsko od murów odwołać. Starszyzna, grafowie, dowódzcy ściągać się poczęli wszyscy do namiotu Henryka, których nierychło dopuszczono do niego.
Gdy się cesarz ukazał rozdziany ze zbroi, w ciemnéj sukni krótkiéj z łańcuchem i klejnotem na szyi, bez pasa i miecza, oblicze jego zawsze dzikie i groźne, bledsze było i wyrazem skromionéj złości straszniejsze niż kiedy. Obrażo-