Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na duma pańska wzmogła się i wzrosła do najwyższéj potęgi. Widać było po nim, że o ten pochód nieszczęśliwy, nie siebie obwiniał, ale tych co go doń nakłonili. Nadto miał jednak świadków, aby w obec wszystkich przewrotny pan wybuchnął, wstrzymywał się, dając mówić drugim.
Wszyscy sromali się przyznać do klęsk i strat poniesionych dnia tego i radziby je byli umniejszyli.
Stary, jeszcze Henryka IV doradzca Genno, ozwał się tylko.
— Gród gdyby się go i zdobyło, nie wart tego co nas może kosztować!!
Ciągnąćby daléj należało, Bolesława szukać i porazić go na głowę, do bitwy zmuszając. Wtenczas byśmy i kraj w ręce dostali.
— Zatém — odezwał się Groicz — jak Bytomia tak Głogowa lepiéj było nie napoczynać, niż począwszy odstępować!
Inni milczeli. Cesarz patrzał oczyma złemi, nie mówiąc nic, białą ręką targał suknię na sobie. Wzrok jego Zbigniewa szukał, który zdala na boku stał. Wpatrzywszy się w niego rzekł Henryk.
— Gdzież są ci, co Bolesława nienawidzą i tak być mieli gotowi bramy nam otwierać, jego zrzucić, a do księcia się cisnąć? Dotąd ich nie widać!
— Na Głogowian ja nigdy nie rachowałem — ponuro odezwał się Zbigniew.
— Na kogoż przecie? — rzekł dumnie i szy-