Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dersko cesarz. — Jeśli nam téj pustyni każdą piędź tak zdobywać przyjdzie, ani ona, ani dań z niéj, nie warta szlachetnéj krwi. którą je opłacimy.
Wiprecht wtrącił.
— U Głogowa i miesiąc stać przyjdzie a nie weźniemy go. Z dzisiejszego dnia miarę brać trzeba. Czém prędzéj odejdziemy ztąd, tém więcéj oszczędzim ludzi,
Nikt nic nie rzekł przeciw temu. W obozie z powracającemi pułki, szły razem gniewy i narzekania wielkie, że najlepszego żołnierza poświęcono marnie pod murami.
Klęska dnia tego znaczniejszą była niż zrazu mniemano. Sasi, Frankowie, Bawary, Turyngi ponieśli straty w ludziach i zbrojach znaczne. Nie rany to były jak w bitwie na polu stoczonéj, ale srogie pobicia, zgniecenia, połamanie rąk i nóg, od którego żadna zbroja osłonić nie mogła. Rannemi bez ratunku i dogorywającemi w męczarniach napełniały się namioty.
Po wodzach i starszyźnie widać było zniechęcenie i zwątpienie. Naradzano się gromadkami z sobą, spoglądano zdala na te mury stojące jak wczora, nie wyszczerbione, nietknięte, całe, gdzie niegdzie tylko od ognia okopcone, pooblewane wodą i smołą. Wyłomów od taranów i kłód prawie na nich widać nie było, ledwie się gdzie ka-