Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jechali prowadząc Groicza lasem gęstym bez drogi, przepływając przez strumienie, przebierając się bokami trzęsawisk, kręcąc w prawo i lewo... Kilku z nich przodem pobiegło króla szukać i oznajmić mu. Groicz jechał zwolna. Obiecywano mu Bolesława wieczorem lub nocą.
Przed wieczorem stanęli na łące pod lasem koniom wypocząć i mieli już ciągnąć daléj, gdy tentent szybki się dał słyszeć.
Ludzi ze dwóchset podobnych do tych, którzy Wiprechtowi towarzyszyli, nadbiegło żywo.
Pośrodku między niemi poznał lub raczéj domyślił się króla Bolesława, bo przy jego boku i Borzywój jechał.
Za nim Skarbimierz Jednooki, Żelisław Bezręki i kilku starszych, dwór i drużyna.
Ci wszyscy piękniéj byli zbrojni, lecz i na nich nic nie świeciło, prócz na królu łańcuch z wizerunkiem ojca, którego on nigdy nie zrzucał.
Groicz zsiadł z konia i poszedł zaraz pozdrowić króla. Mylił się sądząc zrazu z gotowości do rozmowy, iż go najazdem znajdzie strwożonym i gotowym do układów.
Pozdrowili się po rycersku. Król pod dębami już z liści napół opadłemi kazał rozbić mały namiocik, tak lichy, że go za nim na koniu wieziono. W mgnieniu oka czeladź płótno rozpięła. Weszli doń wszyscy ze starszyzny, a tuż się chleb,