Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 147.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wino, mięso i co żołnierzowi dla nasycenia głodu potrzebne, znalazło.
Król Bolesław wpatrującemu się weń Groiczowi zdał się tak dobréj myśli, iż jemu odeszła wielka otucha z jaką przybył. Borzywój téż, z którym się szwagier po bratersku pozdrowił, nie zbyt przybitym był i chmurnym.
Nim do rozmowy z królem przyszło, szwagrowie z sobą na uboczu, wyszedłszy za namiot poszeptali.
— Pomóżcie mi — rzekł Groicz do Borzywoja — aby się stała wola cesarska, a i wy na tém zyszczecie, przemówię za wami. Bolesławowi grozi, jeśli się nie ugodzi, że mu cesarz państwo odbierze.
Dobroduszny Czech pokręcił głową, podniósł ręce i oczy w górę i szepnął.
— A ja co mogę?
Borzywój w istocie przewagi tu i głosu nie miał, jak go i w kraju niegdy utrzymać nie mógł.
Weszli do namiotu na rozmowę.
— Miłościwy panie — odezwał się Groicz — cesarz a pan mój na Kraków stolicę waszą wprost idzie, postanowił wziąć ją wam i zniszczyć, gdyż srodze rozżalony jest na was. Ratujcie siebie i państwo, dajcie jaki taki udział w ziemi Zbigniewowi, a nam trzysta grzywien dani, zgodę uczynimy.
Nim król miał czas odpowiedzieć, Jednooki Skarbimierz wtrącił ponuro.