Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 170.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zlały bryłę. Padł szereg jeden i drugi cisnących się tarczowników od włóczni cesarskich ludzi, ale wnet i konie a ciężko zbrojni rycerze walić się o ziemię zaczęli. Który z nich padł, ten już nie powstał.
Czerń szła na nowe szeregi. Padała, na nią waliły się niemieckie ufce z łoskotem strasznym i słały na ziemi na trupie posłanie.
W tém zastęp, który szedł głęboko w pośrodku oskrzydlony, puścił się jak burza na czoło cesarskich wojsk. Tu i zbroje i włócznie żelazne lśniły i lud był najsilniejszy, tu (domyślano się) król być musiał i wodzowie jego.
Wpadli jak ogromny klin żelazny, gdy ma dębową kłodę rozsadzić. Ostrym końcem w bili się wśród rycerzy cesarskich, obalili ich, w cisnęli się między szeregi, rozłamali je na dwoje, poczęli rozsadzać coraz szerzéj i obalać jak wicher puszczę, gdy się w nią wedrze.
Cesarz pod hełmem zbladł trupio. Około niego cisnąć się poczęło co najsilniejszego miał, aby go od niebezpieczeństwa osłonić.
Pobojowisko wkrótce zmieniło się w jakiś straszny barłóg trupów zmięszanych ludzi i koni, ponad któremi zwijały się gromady lekko zbrojnych, rozszalałych, jak śmierć niezwyciężonych napastników.
Padali jedni, z ziemi wyrastali zastępcy.
Stojący przy cesarzu poczęli namawiać go,