Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

poszedł wśród obozu cesarskiego zemsty dokonać za ojców i braci zabójcą się nazywać nie może, ale bohaterem! Życie stawił za swoich i Bóg mu poszczęścił.
Rozmowa cicha przeciągnęła się jeszcze, noc tymczasem zapadała. Zabrawszy z sobą Borzywoja i Sobiesława ze dworem ich, Wiprecht odjechał nazad zdala omijając krwawe pole. Król zarazem wysłał rozkazy do wojska, aby cesarskich napastować się nie ważyli.
Strasznym był widok pobojowiska po dniu, ale stokroć okropniejszy się stał wieczorem. Czerni powstrzymać nic nie mogło od odzierania trupów; z zażegniętemi gałęźmi i pochodniami chodziła wśród nich zabierając leżący jeszcze oręż, zbroje, i odzieże.
Czerwone ognie i dymy oświecały białe stosy ciał powywracanych i odartych.
Psów głodnych gromady, które wyły wczoraj, dziś ściągały się łakome na ścierw koński i na ludzkie ciała, w oczach żywych rozrywać zaczynając ledwo zastygłe trupy.
Ujadanie ich słychać było wśród nocy. Odegnane przez ludzi stada to pierzchały ze szczekiem, to wracały gryząc się jak wściekłe na pastwę straszną.
Skomlenie, wycie, szczekanie rozlegały się przez noc całą.
W milczeniu pominęli jadący owo „psie pole”