Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił rzucając się, przerywanym głosem jak w gorączce, ksiądz słuchał wpatrując się w niego bacznie, z wyrazem niewysłowionego smutku, żałości i politowania.
— Zwróć myśl ku Bogu! — szepnął cicho.
Głową strząsnął tylko Zbigniew, myśl jego od ziemi się oderwać nie mogła.
Mówił sam do siebie.
— Śmierć? śmierć? za co? Bom szczęścia nie miał! słyszysz Łukaszu... Śmierć!!
Dziki śmiech wyrwał mu się z ust, wyciągnął pięść dużą, obrzękłą do góry i uderzył nią w łoże.
— Szczęściam nie miał? Szatany, psy, podli i nikczemni, bestye zjadliwe, gadziny jadowite, mają szczęście i chodzą w koronach, ja go nie miałem i głowę dam?
Słyszysz Łukaszu!
Ksiądz milczał ciągle.
— O duszy myślcie — odezwał się łagodnie.
Wyrazów tych więzień nie słyszał lub nie zrozumiał — powtarzał łajania i przekleństwa.
— Sprobujcie modlić się ze mną... pokój spłynie na duszę — rzekł O. Łukasz i nie czekając odpowiedzi — począł:
— „Boże wielkiego miłosierdzia miéj litość nad grzeszną duszą moją...”
Zbigniew zamiast powtarzać modlitwę — zawołał gwałtownie.