Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 197.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Życia wam nie wezmą — odezwał się Magnus.
Książe poruszył się, odetchnął, powstał.
— Więzienie? — odezwał się głosem orzeźwionym.
Nikt nie odpowiedział.
— Poddajcie się losowi waszemu — dodał Magnus — jaki wyrok wydano, spełnić się musi.
Rzucił się książe za niemi, gdy już wyszli pospiesznie i drzwi zatrzaśnięto.
Cicho było i ciemno. Więzień odetchnął, pot ocierając z czoła.
W przedsieniu izby u progu kroki i głosy ludzi słyszeć się dały. Trwoga ogarnęła go znowu. Z pod skóry, którą łoże było okryte, Zbigniew dobył nóż wsunięty głęboko i schował go w rękaw sukni.
U drzwi szmer i szelest jakiś się powiększał, szeptano i umawiano się. Słychać było niewyraźne, przerywane, dziwne głosy i śmiechy dzikie. W więzieniu panowała ciemność, przez szparę drzwi jak ostrze jakiegoś miecza ognistego wpadło światło, zadrżało na podłodze, pasem nad głową jego zarysowało się na ścianie.
Zbigniew skulony na łożu, cisnąc nóż w ręku spotniałem, drżał i zęby mu się ścinały. Okiem obłąkaném powiódł ku oknu, które wysoko stało nad głową, niedosiężone dla niego. Rękami objął