Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

myśl jakaś ściągnęła gniewna. Z bladych oczów patrzących bystro, grozę tylko tłumionéj złości można było wyczytać.
Z pod sukni nogi wysunięte w chodakach zaniedbanych i okurzonych, tak silnie wryły się w ziemię, jakby je w nią gniew jakiś i miotanie się wkopało. Na całym też młodzieńcu widać było wyraz buntowniczy, bezsilnego uporu.
Milczeli tak, dwaj pod daszkiem siedzący dosyć długo; ostatnie promienie słońca zapadały za lasy, a ogród okrywał się pół mrokiem zwiastującym chłód wieczorny.
— Wracajmy do celi — rzekł w końcu cicho, bojaźliwie niemal młodszy brat siedzący na rogu ławy.
Zadumany smutnie młodzian odwrócił ku mówiącemu głowę, i potrząsnął nią tylko na znak, że tego uczynić nie myśli.
Po niejakim czasie, znowu cicho powtórzył towarzysz toż samo żądanie. Usłyszawszy je jakby gniewem zatrząsł się słuchający i nagle zwracając się cały do mówiącego, zawołał:
— Nie chcę! dosyć się w niéj nasiedzę... Dusi mnie ta cela wasza, zdaje mi się w niéj żem w trumnie.
— Ojciec przełożony gniewać się będzie — szepnął drugi oczy spuszczając.
Uśmiech przebiegł po ustach niecierpliwego