Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 018.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Boga! coście to rzekli! Idźcie i spowiadajcie się ze słów waszych, bunt to grzeszny.
— Idź, idź, zdradź mnie, powiedz że mi się te słowa wyrwały, jeśli chcesz — krzyknął wstając z ławy i napowrót się na nią rzucając królewski syn, z miną pogardliwą. — Braciszek Łukasz zarumieniony spuścił głowę i zamilkł.
— Nie potrzebuję ja was zdradzać — odezwał się po przestanku łagodnym głosem politowania — wy się co dzień zdradzacie sami, mową, wzrokiem, milczeniem nawet. Żal mi was.
— A co mi po twojéj litości! rozśmiał się królewicz. Ona mi téj sukni nie ściągnie i nie da swobody.
Westchnął ciężko.
— Gdybym choć zapomnieć mógł dziecinnych lat i moich nadziei, i czyja to krew płynie we mnie, i co mi wydarto.
— Zapomniéćbyście mogli gdyby wola — odezwał się brat Łukasz — wy się daremnie tém trujecie i jątrzycie. Wszystko to sny są tylko i marzenia niezdrowe.
— Jakie sny! wybuchnął królewicz znowu zrywając się z ławy i opadając na nią. Matka moja była tak dobrze żoną królewską czy książęcą jak Judyta, dla któréj ją precz odegnano, gdyby nałożnicę. Ojcem moim był król, czekało mnie panowanie. Cóż z tego że z książęcego nie szła rodu, kiedy łoże pańskie podzielała przez lat