Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żabę aby być wolnym. Ciebie, twoję bracią zakonną, i samego przełożonego.
— Człowiecze! krzyknął przerażony brat Łukasz.
Królewicz śmiał się złośliwie — wstał z siedzenia, wyciągnął się tak silnie, że ciasna suknia zakonna pękać na nim poczęła, ręce do góry podniósł z dłoniami zaciśniętemi, popatrzał z pogardą na towarzysza i zdawał się, mimo to co mówił, zabierać do pochodu; gdy nagle, jakby zmieniwszy postanowienie, by mieć przyjemność dręczyć dodanego mu towarzysza, znowu padł ciężko na kłodę i położył się na niéj. Odetchnął całą piersią, powietrze zaczynało ostygać nieco; otarł czoło po którém krople potu spływały...
Łukasz stał, zdając się niecierpliwie oczekiwać na niego, spozierając niekiedy ku klasztorowi.
— Idziemy — rzekł z cicha.
Królewicz śmiał się urągająco.
— Czekaj, rzekł, dlatego że ty chcesz iść tak posłuszny, ja właśnie nie chcę? co mi uczynią?
— Ojciec przełożony, począł braciszek.
Królewicz ramionami ruszył z pogardą.
— Wszyscy nad wami litość mają — dodał brat Łukasz — tylko wy jéj nie macie nad sobą. Gdyby chciał ojciec przełożony, tak dobrzeby was posadził do ciemnicy na chleb i wodę jak każdego innego.
— A ja, myślisz, nie zaniósłbym do ciemnicy