Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To może Czesi od Pragi — odparł Łukasz — onić tak samo mówią i rozpoznać ich od Polan trudno... Czesi tu często się zapędzają.
— Oh! oh! począł królewicz — co ty mi mówisz? Czeska mowa pieszczona inaczéj brzmi niż nasza. Słowa jedne a śpiew inny. Moje ucho nawet Szlązaka rozróżni od Krakowianina, co dopiero Czechów od Polan? To są moi, Krakowianie — począł rozgorączkowując się coraz bardziéj — moi są! Sen mój! sen! konie stoją za wrotami. Siadaj, jedź, mścij! mścij. — Bełkotał coraz żywiéj i pięściami bił po kolanach...
Brat Łukasz, patrząc jak na obłąkanego ruszał ramionami, nie wiedząc co z nim robić.
— A! gdybym choć widzieć się, choć pomówić mógł z niemi — rozpoczął po przestanku królewicz. Któż wie? Serce którego z nich ulitowałoby się może krwi królewskiéj... Wzięli by mnie z téj niewoli.
Zbliżył się doń brat Łukasz, i w ramię go pocałował.
— Bracie mój — rzekł — bo mi was inaczéj nazywać nie wolno, bracie, na miłość Boga, zaklinam was, uspokójcie się! uspokójcie. Co wam pomoże mówić z niemi, aby się rany otworzyły i smutek potém urósł jeszcze? Choćby i Polanie byli, wasi, cóż oni wam pomogą? Ztąd was żadna siła nie może wyrwać.
Królewicz zlekka go odtrącił.