Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łożonego nakazywała, na pół się z niéj wyłamując, pochylił się tylko i nie zgiąwszy kolan, zawołał:
— Ojcze przewielebny — ojcze! to moi, Krakowianie są.
Opat spojrzał nań surowo, zatrzymał wzrok na nim, usta mu się litościwie uśmiechnęły, i rzekł z westchnieniem:
— Bogu jednemu wiadomo, ażali wy się tém cieszyć macie czy zasmucić. Tak, Polanie to są i Czesi, którzy nie mając prawa, gwałtem wymódz chcą na mnie, abym was im wydał... Ja wojny z niemi prowadzić nie mogę. Wdarli się tu jako goście, a postąpili jako gwałtownicy.
Królewicz zaledwie dosłuchawszy, wykrzyknął z radości. Radość ta była z początku tak wielką, iż padł na kolana i rękę opata niechętnie mu podaną, ucałował, ale wnet zerwawszy się z ziemi począł wołać:
— Sen mój! matka moja! koń stoi! Ja jechać muszę z niemi! Muszę...
Rzucił się niepatrząc na starszego ku drzwiom, wypadł niemi, i słychać było jak biegł po wschodach. Opat zwolna poszedł za nim zamyślony.