Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

a kto nie od niego był, albo nie z nim, długo tu trwać nie miał nadziei.
Po skwarnych dniach lata, król osłabłym czuł się bardzo, a im się gorzéj na zdrowiu czuł, tém Sieciecha więcéj pragnął, bo mu tylko z nim i przy nim dobrze dyło.
Już dnia przeszłego wyglądano Wojewody; pytała się nieustannie królowa, król przypominał co chwila — Sieciech, mimo obietnicy nie przybywał.
Zamknięty w izbie, któréj okna ku północy obrócone, gorących promieni słonecznych nie dopuszczały, Władysław Herman wstał następnego dnia blady, nieustannie czuł pragnienie, wargi miał spiekłe, oczy zaognione, oddech ciężki, ręce drżące. Patrząc nań litość brała, tak nad wiek wyniszczonym się zdał i z sił opadłym. Oczy jego podnosiły się nieśmiało, patrzały trwożliwie, cały wyraz twarzy cierpieniem był napiętnowany i wyczerpaniem. Dopalały się w nim resztki życia.
Wstającego z łoża dwu młodych chłopaków wzięło pod ręce, aby go przeciw okna otwartego, na świeżem powietrzu posadzić.
Król powiódł oczyma zgasłemi po izbie, po dworze swym, jednego z chłopaków służących mu pogłaskał pod brodę i zapytał głosem ochrypłym.
— Niema?