Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego zostaną dobrze przyjęte. W istocie królowa im potakiwała tylko i starała się widocznie dowieść że z nim trzymała jedno. Niekiedy słowem to ruchem wyrazistym potwierdzała oburzenie Sieciecha.
Komnata gościnna królowéj, do któréj weszli, lśniła przepychem, lecz był to przepych owym czasom właściwy, który mógł przylgnąć na chwilę do ścian każdego domowstwa, gdyż cały był przenośnym i ruchomym. Nie zamieszkiwano wówczas nigdzie, obozowano życie całe. Najlichsza chata mogła się stać pałacem, gdy ją jak te izby obito oponami, kobiercami wysłano, zastawiono w niéj sprzęty, okryto ławy proste poduszkami, i sukiennemi szkarłaty. W izbie królowéj całe ściany odziane były szytem obiciem, podłoga wyłożona suknem, stoły zwyczajne osłaniały kobierce i opony.
Lśniło wszystko i świeciło, a kwiatów nad miarę rozrzuconych wszędzie, upajającą wonią napełniało powietrze. Lubiła bowiem królowa i co świeciło i co wonném było, i co się uśmiechało niosąc z sobą wesele: śpiewy, gędźbę, twarze młode i mowy swobodne.
Przedłużała swoją młodość, okłamując się sama.
Wszedłszy do komnaty, padła królowa na krzesło swe u stoła, całe wygodnie poduszkami wzorzystemi miękko wysłane, umieściła się w niém