Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ani go pytać trzeba, ani się radzić, wy radźcie sami...
Ruszyła ramionami białemi.
Wojewoda ciągle skłopotany milczał; brwi Judyty ściągały się trochę gniewnie.
— Uchowaj Boże nieszczęścia, wy tylko i ja zostanę. Wy królestwo całe macie w ręku, dziecko małoletnie, tego syna niewolnicy nie liczę, nie ma prawa żadnego...
Tak, Wojewodo, wy ze mną!
Widocznie chciała Judyta stanowczą wywołać odpowiedź, z którą Sieciech się ociągał, wodząc do koła oczyma i ważąc coś w sobie.
— Miłościwa pani, rzekł nakoniec, zawczasu dziś o tém mówić co jeszcze chyba dalekie jest. Król chorowity pożyje, potrzebny on nam dziś bardzo...
Wrocław zajęty, to są wszystko wrogi moje, zawzięci na mnie, przeciwko tym nie ja, ale król sam iść musi. Chory czy zdrów, trzeba go nam mieć.
— A! zrobi co wy mu każecie — spiesznie wrzuciła królowa — ale nie wiem czy wywiózłszy go ztąd, nazad z nim żywym powrócicie.
Potrzęsła głową obojętnie; uśmiechając się do Sieciecha, król nie zdawał się ją obchodzić wiele.
— Zdzieciniały biedak cały dziś w rękach