Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skórach piszą. Do nich téż i czasu nie miał, bo koń i oręż, zabawa rycerska śmiała mu się w dzień, marzyła w nocy...
Pieszczot macierzyńskich nie znał Bolko, niewieściego wychowania nie kosztował; matka mu zmarła na świat go wydając, a macocha nie lubiła téj perły, która nie jéj była. Wyszło mu to na dobre, że go zawczasu wzięli między siebie wojacy, bo w tym wieku, gdy drudzy się jabłkami bawią, on z łuku ptastwo strzelał, a konia małego dosiadał jakby doń przyrosnął...
Macocha go precz od siebie oddaliła, zdając na ręce Wojsława, ale ojciec za to miłował jak oko własne jedynaka, owe dziecię z daru Bożego.
Szanował w nim niemal ten cud wyjednany ofiarą Ś. Idziemu złożoną, że gdy się już potomka nie spodziewał, Bolko na świat przyszedł.
Pobożny król gryzł się bezdzietnością swą, bo mu Zbigniewa bez ślubu i błogosławieństwa duchownych narodzonego, za syna uznawać nie dozwolono. Kochał i tamtego a wyrzec się musiał, pragnął więc takiego któregoby kochać mógł bez grzechu. Miłował go téż nad wszystko w świecie, a i z tém prawie się musiał ukrywać, bo macochę to jątrzyło że nie jéj był ten którego kochano.
Z królem razem kochali go wszyscy oprócz zazdrośnéj Judyty i oprócz Sieciecha.
Wojewodzie ten syn pański, dziedzic prawy,