Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeś to nie zdechł Pruszynko?
Chłopak potrząsł głową i włosy odgarnął.
— Nie, miłościwy panie, odparł z pokłonem, tylko z nudów a żalu żem tu sam jeden zostać musiał, o małom nie przepadł; ręka się już goi, baba mówi za dni pięć, a ja za trzy do licha, płachty i onuczki rzucę w pokrzywy.
Rozśmiał się, rękę chciał podnieść i jęknął, pogroził mu królewicz.
— Nie dokazuj, rychło mi będziesz potrzebny.
— Wojewoda Sieciech przybył! cicho odezwał się Pruszynka.
Skrzywił się nieco Bolko.
— Co mi potem! rzekł krótko.
— Licha nam nawiózł.
— Jakiego? co?
Wojsław stał niedaleko, usłyszawszy rozmowę zbliżył się zwolna swym niedźwiedzim, ociężałym krokiem.
Pruszynka mówił daléj.
— Srogie rzeczy rozpowiadają.
Wyrwał się słyszę klechom Zbyś co siedział w klasztorze u Sasów, zawiedli go panowie do Wrocławia i jak na stolicy posadzili. Biorą go Szlązacy za księcia.
— Co ty szalejesz! przerwał Wojsław.
— Cały już dwór o tém prawi! zawołał urażony Pruszynka, tak ci jest, król o mało nie omdlał gdy się dowiedział.