Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczynał się coraz bardziéj unosić.
— Na mnie biją, mówił, bo ja stoję na straży dobra pańskiego i całości tych ziem, które oni rozerwaćby radzi na kawały; każdy z nich ciągnie w swą stronę, radby sam panem być, słuchać niechce nikt. A co warte królestwo rozerwane na poły i szmaty?
Wszakci je krwawo Mieszko i Bolko spoili na to w jedno, aby siłę miało, na to korona im była dana, aby pod nią się wszystkie ziemie jak kurczęta pod kokoszą gnieździły...
Władysław słuchając niby na stół patrzał, myślał niewiadomo o czém; wzrok czasem ukradkiem wyrywał się ku synowi. Roztargniony był i gdy się Wojewoda zatrzymał, rzekł jakby machinalnie.
— Ślijcieno do Magnusa.
— Kogoż, wasza miłość posłać każecie! pytał Wojewoda.
— Wybierzcie sami — szepnął Władysław, ja niewiem.
Królowa poczęła znaki dawać Wojewodzie, który się namyślać zdawał, milczał.
— Duchownegobym słał — odezwał się Sieciech, aby pokryjomu i z ks. biskupem Żyrosławem się rozmówił, a jego téż ku nam nakłonił. Gdy ojciec a pasterz słowo rzecze, ludzie rychléj za nim pójdą niż za Wojewodą. Duchownegoby