Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

O! ja — zawołał chwytając ojca za rękę, ja z wami i Sieciechem idę.
Władysław głową potrząsał.
— Nie — nie, rzekł.
Zachmurzyła się twarz Bolkowi, odskoczył.
— Chodziłem na Pomorze! zawołał.
— Inna to wojna, jeżeli od niéj Bóg miłosierny nas nieuchroni — rzekł król smutnie. Któż wie kogobyś mógł napotkać naprzeciw siebie!
Bolkowi oczy się zaiskrzyły.
— Kto przeciw ojcu mojemu idzie, ten mi wrogiem jest, nie pytam jak się on zowie, zawołał.
Król przyciągnął ku sobie i w głowę pocałował, dwie łzy mu pociekły po twarzy, które otarł po cichu. Zamiast odpowiedzi głową potrząsał długo — słowa rzec nie mogąc. Głośna rozmowa, widać dla tych co u drzwi choć zdala stali, ale słyszeć ją mogli, przeszła w szepty ciche.
Król dopytywał, słuchał odpowiedzi roskoszując się niemi; widać było że żył w tém dziecięciu — uśmiechał się do niego, głaskał. Nagle przycisnął go do piersi i rzekł głośno.
— Idź już! idź!
Posłuszny syn, do ręki się pochylił, ucałował ją i zwrócił ku wyjściu. Na twarzy królewskiéj niepokój się odmalował, na komornika skinął, który gdy się zbliżył szepnął cichym głosem.
— Ojca Lamberta wezwijcie do mnie.