Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wany poszedł rzucić się na ławę i podparł łokciem, nie tając iż mu nie w smak było, odsunięcie od rady, a zbywanie się jak młokosa. Tymczasem starszyzna polska i czeska z Magnusem poczęła się wybierać do bocznéj izby, którą za nią zamknięto. Kobiety z niej pewnie przez szpary musiały się przypatrywać zgromadzeniu, bo słychać je było na widok Magnusa pierzchające, strwożone, śmiejące się i pokrzykujące...
Izba też to była dla rodziny i domowników nie od gości, sprzęty jéj mówiły o niewiastach, czuć było kądziel i zioła wonne, nabiał i jadło.
Magnus nie mając już gdzie wprowadził tu starszyznę, odprawiwszy niewiasty do kleci. Weszli milczący panowie. Kobiety zaraz drugie drzwi zasunęły za sobą... Chciał i Dobek wnijść, ale mu Magnus w progu szepnął.
— Pilnuj swojego królewicza — a zabawiaj go — my tu radzić musiemy. Co obradzimy powiemy wam.
Widać było z twarzy Magnusa niepokój jakiś i podrażnienie, inni też nie bardzo patrzali wesoło. Westchnął Magnus, odszedł nieco w głąb i do jednego z poufalszych odezwał się.
— A co? rzekł — książęcia własnego mamy!! Mnichy z niego zrobiły niewiem co. Ni z pierza ni z mięsa, ale królewska buta jest.
— Prawi niezgorzéj — odezwał się drugi — języka dosyć ma, w głowie też jasno, tylko że do