Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ców i nieprzyjaciół głosić, nie warta krwi naszéj sprawa. Sieciech ma ludu dosyć.
— Oho! zawołał Czech, który nieco daléj stał, a Dobrosław było mu imie. — Jakeście prędko wzięli sprawę, tak ją też rychło rzucacie. Tożeście się zgodzili królewicza trzymać i popierać.
— Nie wypędzamy go też — odezwał się Magnus kwaśno — ino wojna, sroga rzecz. Kiedy musu do niéj niema, lepiéj nie poczynać.
— Zkądże to wiatr dziś zawiewa! wtrącił Dobrosław.
— Ten sam co i wczora — mruknął Magnus — rozumu zawsze trzeba. Sieciechowi strachu napędzić, aby nam tu nie bruździł, nie królował, toć trzeba, a od swoich odstać i ze swemi się zarzynać!!!
Warknął Czech coś niewyraźnie, inni za Magnusem trzymali.
— Królewicza nie opuściemy, rzekł jeden, a na rzeź się za niego też nie damy, i jego nie uratujemy przez to i ludzi nagubim.
— Gdy poseł przybędzie — ciągnął Magnus daléj — powiemy mu że przeciw królowi podnosić się i z królem wojować nie myślimy, przeciw Sieciecha występujemy. Niech nam król nie on panuje, niech ludzi nie wygania, niech głów nie strąca, oczów nie łupi... Dosyć było Sieciechowych rządów, jam tu z ramienia pańskiego, niechże mi równy nie rozkazuje.