Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Magnusowi żal się krwi królewskiéj zrobiło. Dał, co mógł, w końcu radę podszepnął.
Wieczora ostatniego, gdy już w mieszkaniu Zbigniewa sakwy wiązano, węzełki ściągano i zabierano, opróżniając kąty, co się tylko dało zagarnąć, a Zahoń i dwór ciągle o coś jeszcze chodził się upominać u wojewody, Magnus sam poszedł do Zbigniewa, który od niego unikał.
Dobek ciągnął za nim w ślad, pilnując, aby królewicz sprawy sobie w czém nie popsuł, lub się nie zadarł bezpotrzebnie.
— Dam wam na odjezdném radę jedną — odezwał się Magnus — posłuchajcie, nie pożałujecie.
— Czemu nie posłuchać, aby dobra! — odezwał się Dobek, który nie dowierzał staremu i ząb doń miał od owego poselstwa.
— Nim wyciągniecie w pole, — mówił stary — jedźcie do biskupa pasterza naszego, a proście go, aby, gdy król przybędzie, wstawił się za wami. Pobożny pan usłuchać go może prędzéj niż innych.
Królewicz zbytniéj do tego nie okazując ochoty, zamruczał coś.
— Biskupie słowo wiele znaczy, ciągnął wojewoda, a o. Żyrosława król pan nasz szanuje wielce
Dobek słuchał milcząc.
— Jeżeli do niego pojedziecie — ja z wami — dodał Magnus.