Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

prawie się nie ruszał, zastali skulonego we dwoje na poduszkach, w przyciemnionéj izbie, w któréj przed obrazem mała paliła się lampa.
Domyślił się starzec, kogo miał przed sobą; zobaczywszy Zbigniewa, strwożone oczy podniósł, przypatrując mu się pilnie. Książę z wielką pokorą i butę swą straciwszy, do pocałowania ręki się przybliżył. Z podziwieniem postrzegł Magnus, iż twarz mu się nawet zmieniła wielce i złagodniała.
Nie rzekłszy jeszcze słowa do nich, biskup skinął, aby go zostawiono sam na sam z królewiczem.
Magnus i Dobek do drugiéj izby ustąpili, Zbigniew pozostał, ułożywszy pokorną postawę.
— Dziecko moje — odezwał się staruszek głosem słabym — boleję nad losem waszym. Po co was skuszono, spokój klasztorny mieniać na niepewne losy?
Zbigniew, któremu może się przypomniały zakonne czasy, a może uznawszy potrzebę uniewinnienia się przed ojcem duchownym, pragnął go zjednać dla siebie; złożył ręce na piersiach, spuścił głowę i niewyraźnie, cicho, niemal bojaźliwie zaczął bełkotać.
— Pochwycono mię siłą z klasztoru ojcze przewielebny, nie mogłem się oprzéć! Zmuszono mnie dopominać się praw moich.
— Praw! praw! — pochwycił biskup — oszu-