Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 151.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Porwałoby go licho! porwało! Bodaj zczezł marnie.
— Kto! zapytał Marko od okna.
— Albo ja wiem kto z brzegu! zawołał Dobek. Dużobym ich dziś dał lichu na przekąskę! Niema bo ludzi na świecie! niema! Choć kamień do szyi i w wodę.
— He! he — przerwał Marko — na to zawsze czas. Wiecie co powiem? Jam już nie jeden raz bywał w takich opałach. Dwa razy stałem nad Dunajem a raz nad Renem myśląc — a no? plusnąćby? Nie było już co robić! Nie plusnąłem i dobrze się stało — bo ot się jeszcze żyje i ciągnie. Raz, pamiętam u morza chciało mi się iść dać rybom zjeść, poczekałem z tém i chodzę po świecie... Na to zawsze czas.
— Chcieliśmy się ratować od Sieciecha — rzekł Dobek nie wiele go słuchając — poszliśmy do Czech do pana Brzetysława. Tylko że nas i tam nie kopnięto nogą. Naostatek doradzili nam królewicza wziąść. Myślałem żeśmy Pana Boga za nogi złapali. Serce się uradowało!
Magnus się obiecał że go przyjmie. Mogłoż być lepiéj?
Patrzcież co z tego urosło — królewicz, choć mój krewniak — królewicz —
To mówiąc Dobek głową począł kiwać nie kończąc, spojrzał po słuchaczach. Na ławach siedzący kiwali potakując głowami, kilku się nawet