Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechnęło — Marko czekał jak to się daléj rozwinie, ani się przeciwił, ni pochwalał.
— Królewicz, choć mój krewniak, powtórzył Dobek — ni z pierza ni z mięsa. Licho wie czy go w kołysce baby nie zamieniły; nic tam królewskiego niema prócz buty. Je i pije dobrze, zęby wyszczerza niczego, łajać potrafi, huk i wrzawę koło siebie, świecidła i brzękadła lubi, a żeby się tak wziął do konia, do włóczni, rycerskie serce okazał, jeszcześmy nie doczekali.
— A no, przyjdzie i to — odparł Marko.
— Kiedy? spytał Dobek — klechy z niego zrobili takiego jak sami. Gada dobrze, ale na języku u niego wszystko. Dziś cały dzień przeleżał drwiąc i błaznując z Zahoniem i Piętką, a ty sobie Dobku łeb ukręć aby było co potrzeba.
Nie — królewicz się nam nie udał — powtórzył Dobek — Magnus nam zawód zrobił. Czechy gdy nadciągną to nie po co tylko aby nam z przed nosa co jest sprzątnęli, Pomorcy też gdy przyjdą, nie darmo.
— A wamby się chciało aby szło jak z płatka — rzekł Marko — gdzież to widziana rzecz? Gdym jeszcze był u Węgrów, trafiło się raz tak —
— Co mi z tego co się wam trafiło? przerwał niecierpliwie Dokek — mnie w głowie co nas tu spotka? Jak Sieciech nas wyłapie, to pościna i wywiesza.