Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miać trzeba, aby im dech powrócił; rzadko który dobry kij ma w ręku. Trzeba to odziać, uzbroić i nakarmić.
— O! o! to mała rzecz, gdy kto sprawę rozumie, zaśmiał się Marko. Ja wam powiem jak bywało gdym wojował na Rusi z jednym kniaziem co się goły wyrwał jak nasz i borykał się z bratem który Włodzimierz trzymał. Zaczęliśmy ludzi zewsząd ściągać takich samych bosych, gołych i głodnych, bo wiadomo że tacy są najlepsi. Człek głodny, widzicie, w ogień idzie gdy przy ogniu miska stoi, bosy zabija dla chodaków, goły dla opończy — a ten co ma wszystkiego podostatkiem, temu życia i wygody szkoda. Poszliśmy ze zbieraną drużyną na dużą osadę. Drugiego dnia ludzie z niéj wszyscy w lasy drapnęli, natłukliśmy dużo, a moi byli odziani, zbrojni i nie głodni. Jeszcześmy na wozy dużo nabrali i poprowadzili z sobą. Gołych mi dawajcie, tacy się niczego nie boją.
Dobek głową potrząsał.
— Jak pójdziemy po kraju w ten sposób się żywiąc, dopiero nas kochać będą — odezwał się.
— A nam po kata żeby oni nas miłowali, byle nas karmili? zawołał Marko.
— Pójdą wszyscy do Sieciecha, a z nim na nas — albo tego nie rozumiecie? mówił Dobek. Całego u nas majątku pono dwa kubki srebrne, co nam jeden darował Zbilut a Zdzitko drugi, —