Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

srebra ani złota nie mamy. Jakże tu wojsko zbierać, czém go zbroić i odziewać?
Począł chodzić żywiéj Dobek, a Marko podśpiewywał.
— Ja tam tego niewiem jak ono stoi u was — odezwał się przerywając piosenkę — jaki tu obyczaj, ja com po innych ziemiach z różnemi panami wojował — tyle znam, że wojna na to jest ażeby grosz i bogactwo dawała a nie brała. Po jakiegoby licha się komu zdała żeby za nią jeszcze płacić trzeba?
Tak to jakoś do przekonania trafiło Dobkowi, że długo na Marka popatrzywszy umilkł.
— Widzicie — dodał — nie na samo wojsko trzeba nam zapasu, ale żeby z tego niezdarnego królewicza co zrobić, żeby się doń ludzie garnęli — trzeba mu szat, naczynia i koni i dworu. Tego nikt nie da darmo, a bez tego on nic nie wart.
— Ba! odezwał się Marko — darmo, juści nie da nikt, ale ludzie na świecie pożyczają. Toć przecie królewskie dziecko, jak go na wojnie nie ubiją, to mu ojciec odczepnego musi dać jakich parę gródków i kawałek ziemi z osadnikami. A znowu żeby on się dał tak łacno ubić i na oszczepy leciał, nie widzi mi się. Do podwiki pono skorszy niż do oręża.
Uśmiechnęli się niektórzy.
— Młody jest, rzekli.