Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się nie odzywał, Marko splunął i ręce za pas założywszy, ciągnął daléj.
— Tak, tak, miłościwy panie — człek jestem mały ale bywały, wiem gdzie kury jaja noszą. Nie darmo człek wycierał kąty od Dunaju do Renu, od Adygi do Dniestru — i...
Ręka w powietrzu dokończyła wyliczenia.
— Rada wasza pewnie nie do pogardzenia — odezwał się Dobek — wszelako Juda by chyba głupi był żeby dawał temu co jeszcze niema nic, i niewiadomo co mieć będzie.
— Król ma serce miękkie, poruszy się — rzekł Marko.
— A Sieciech co ma serce złe nie da mu nic zrobić — wtrącił Dobek.
— A! dziecku oczu nie wykole — mówił Sobiejucha. Widzicie, miłościwy panie, gdyby koło was tak źle było jako wy trzymacie, jabym tu pewnie nie postał, abo miejsca nie zagrzał.
— A jakże trafić do Judy! zapytał Dobek — jam i na to nie mądry.
Marko się śmiał z prostoty człowieka, nad którym chwilowo brał górę.
— Miłościwy panie — począł cicho i poufnie, choć tajemnicy w tém nie było. Myszy nawet wiedzą jak się dostać do domu. Gdy drzwi zamknięte, drapią się po ścianie; gdy ściana gładka, kopią norę pod ziemią.
Powtórnie przeszedł się Marko do wiadra po