Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 168.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mego Magnusa, ale bystre jego oczy już postrzegły, że nie sam on przybywał; przebiegły Judeus domyślił się kogo i pewnie, po co wiedziono.
Zbigniew w klasztorze, we wstręcie i obrzydzeniu dla żydów wychowany, szedł niechętnie, trwożnie, ociągając się, a oczyma rzucając dokoła ciekawie. Magnus szepnął do ucha gospodarzowi kto był z nim, a ten jeszcze niżéj Zbigniewowi się pokłoniwszy, ujął w białe palce kraj jego szaty i do ust ją przyłożył. Ruch ten przestraszył niemal królewicza, lecz się zmógł na męztwo i twarz jakby do uśmiechu nastroił.
Weszli tedy w sień prawie ciemną, którą tylko otwarte drzwi oświecały. W lichém tém na pozór domostwie, nawet wnijście, zamiast zwykłego toku, było drewnianemi wyłożone dylami. Na prawo otworem już stały drzwi, a przez nie dużą izbę nie zbyt jasną widać było.
Dokoła jéj, zamiast ław leżały poduszki i kobierce nizko usłane. Część téż podłogi grubemi, ciemnemi kobiercami wyłożoną była. Stół ze świecznikiem mosiężnym w pośrodku, także był wzorzystą okryty oponą.
Zresztą nie było w izbie nic, oprócz szafy, w któréj gliniane, dziwnych kształtów naczynia, kubki i dzbanki ustawione były. Nic tu jeszcze nie oznajmywało tych wielkich dostatków, o których mówiono, złota i srebra nigdzie widać nie było.