Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Że innego siedzenia nad owe poduszki nie było, gospodarz wskazał je przybyłym, a sam znikł na chwilę, pospiesznym uchodząc krokiem.
Lecz jak szybko odszedł, tak prędko nazad powrócił i jedną ręką trzymając się za brodę, drugą za pas stanął w pełnéj poszanowania postawie naprzeciw Zbigniewa i Magnusa. Dobek, który się wsunął za nimi, ku kątowi się skrył, ciekawe posyłając oczy na wszystkie strony.
Do rozmowy z Natanem nie potrzeba było tłumacza, umiał on już nieco pospolitego języka, a mówiono, że i wiele innych rozumiał, bo długo wprzód żył po różnych krajach niżeli się tu dostał.
Magnus ustąpił z nim nieco na stronę, w cichości naprzód ozoajmując mu, z czém i po co przybywał. Dobek zdala śledzący obu ich ruchy, postrzegł naprzód przerażenie Natana, zarzekanie się jakieś, uderzanie w piersi gwałtowne, miotanie rękami, potrząsanie głową. Potém coraz łagodniejący spór trwał dosyć długo, nim się jakby poddaniem smutném i uległością zakończył.
W tém chłopak młody w długiéj sukni ciemnéj, wniósł na płaskiéj misie cynowéj ogromną flaszę i trzy kubki pozłociste.
Na twarzy Zbigniewa trwoga się odmalowała.
— Struć nas gotów, lub zaczarować — szepnął Dobkowi.