Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na kołach płótna, które się téż namiotami nazywały. Dla oddziałów więcéj szałasów i bud było z chrustu niżeli namiotów, ale za to dołów w ziemi pokopanych co nie miara i ognisk wiele nad któremi kociołki się grzały, a tuż dla koni rzędami stały żłoby pochwytane z miasta jako tako na kołach poumocowywane.
Ani około Zbigniewa, ni u Czechów i Pomorców, porządku wielkiego nie było; królewicz się we wszystkiém na drugich zdawał, sam niewiele czynił. Lubił tylko czasami ze dworem i trębaczami wyjechać i przeciągnąć aby mu się ciury kłaniały.
Około polskiego obozu, który był najbliżéj królewicza, ludu różnego niepotrzebnego włóczyło się dużo: gęślarzów, dziadów, bab, dzieci, błaznów i wszelkiego tałałajstwa.
Królewicz potrzebował aby go zabawiano i kłaniano mu się; bawiono go więc różnie, sprowadzono mu od warjatów począwszy, do chłopców co kozły przewracały.
Baby mu wróżyły, śpiewacy różne, często sprośne pieśni wyśpiewywali, kobzy, gęśle i liry brzęczały przez cały dzień i nocy kawałek.
Za to o czatach mało kto myślał, chyba Pomorcy, co w cudzéj ziemi się czując, na ostrożności téż mieć się musieli.
Wojsko nie było bardzo postawne ani piękne, bo na lik więcéj zważano niż na dobór ludzi.