Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i u Kruszwickich mieszczan gościli nie proszeni po chatach.
Zbigniew który mnichów i klechów w czasie pobytu w klasztorze znienawidził, teraz na oczy dopuścić ich niechciał. Do Biskupa nawet nie szedł, a do kościoła trudno go namówić było.
Dobek i Marko chodzili do miasta, bywali na mszy; on, choć się tego nie zarzekał, z dnia na dzień odkładał, ledwie się z rana przeżegnał lub gdy czarów się uląkł jakich, to je krzyżem odganiał.
Tak upływały tygodnie na próżném leżeniu, nikt z pełna nie wiedział co daléj poczynać miano.
— Gdy zima nadejdzie — mruczał Zbigniew. gród się obwaruje, załoga osadzi.
Z Kruszwicy sobie tymczasową chciał zrobić stolicę.
Komu jak komu, Markowi, który się wojewodą nazywać kazał, wcale z tém dobrze było. Inaczéj téż wyglądał teraz, bo i pacholika onego oberwanego odział, i konie (na paszy ich nachwytawszy) zbierał, mieniał, karmił, zbroi dobréj dostał, niewiadomo jakim sposobem, we wszelaką broń się zaopatrzył, i w oczach go przybywało.
Pomorcy, którzy srodzy byli zawsze łupieżcy a handlarze, oprócz tego co z domu dla wyprawy potrzebnego zabrali, nawieźli i po drodze na-