Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— W gości albo i nie, odpowiedział. Zawsze z dobrą wolą, z dobrém słowem:
— A! dobrego nam trzeba, bo złego mieliśmy i mamy podostatkiem — odezwał się Dobek. Mówcie, ojcze kochany.
— Król się z wojskiem zbliża, rzekł ksiądz po cichu.
— My to wiemy — westchnął gospodarz.
— I syn przeciwko ojcu się bić będzie? spytał ksiądz.
— Gdy ojciec nań nastaje, bronić się musi.
— Sądzicież że się obronicie? — zapytał kapelan.
— Jeden Bóg wie — rzekł Dobek.
— Królowi ani na ludziach ani na wodzach nie zbywa! podołacież mu? mówił duchowny.
Westchnął Dobek.
— Cóż czynić mamy!
— Czemużby nie słać do króla z pokorą i nie próbować przejednania? pytał kapelan.
— Bo nam go nie dadzą.
— Jakże o tém wiecie? — począł duchowny. Miłoż to królowi, panu naszemu z własną krwią wojować! — pogany widzieć prowadzone przeciw sobie?
Podumał Dobek i spojrzał księdzu w oczy.
— Czy wy to z siebie mówicie? — spytał.
Spuścił wzrok ksiądz.
— Ojciec nasz, pasterz radby zgodę uczynić,