Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 203.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zbierani z różnych kątów, wodza brak. Jeżeli dostoją pierwszéj napaści, rzeź sprawiemy okrutną.
Król strwożony ręce zacisnął.
— A! zabijać go nie każcie, rzekł po cichu, nie godzi się aby od moich ginął. Ojcem jestem.
Wojewoda nic nie odpowiedział, tylko mu się twarz pomarszczyła i ściągnęła.
Dniało, król zobaczywszy przez namiot z przodu odsłoniony że o. Lambert ze mszą wychodzić był gotów, prędko się ku ołtarzowi poruszył.
Do starego dębu niesiono za nim wezgłowie, na którém pokląkł. Z odkrytemi głowy stało rycerstwo do koła, stał i Bolko, cały już żelazem okryty, więcéj oczyma biegając ku Kruszwicy i nieprzyjaciół obozowi, niżeli pilnując modlitwy.
Msza upłynęła wśród uroczystego milczenia, jak kłosy od wiatru, uchylały się i podnosiły głowy, klękali i powstawali pobożni, po mszy zanucono hymn do Bogarodzicy, cicho zrazu, lecz zaledwie odezwał od ołtarza, coraz większéj liczby połączyły się głosy i uroczysta pieśń rozległa po całym obozie.

O, gospodzie uwielbiona.

Mogli go ztąd posłyszeć stojący naprzeciw Polacy i zrozumieć że tą modlitwą przysposabiano się do walki.
Król nie powstał i nie ruszył się do ostatniego pieśni słowa, do pośledniego — Amen, które