Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

silniéj jeszcze niż śpiew, zagrzmiało echem wielkim po szeregach, kilkakroć powtarzane.
Niebo ciągle chmurne było, dzień wilgotny bezdżysty, w powietrzu panowała cisza. Niekiedy tylko po nad skrajem lasu przeleciał wiatr niewiedzieć zkąd, liśćmi poruszył suchemi, podniósł je w górę i rzucił nieopodal drżące na ziemię.
Rozjaśniło się zupełnie. Pancernicy koni dosiadali i szykowali się tak, by wielkim kołem objąć obóz Zbigniewa i sam gród Kruszwicki.
Skarbimierz przez szpiegi swe wiedział kędy stały Pomorce, gdzie byli Czechy, gdzie zbiegowie polscy, Zbigniewa zaś, wśród walki, która się gotowała, łatwo się znaleść spodziewano, wiedząc jaką się drużyną i hałasem otaczał.
Podano królowi konia okrytego, ale mu niedopuścił Sieciech inaczéj jechać jak za pułkami, otoczonemu strażą dobrze zbrojną i najmężniejszą.
Siadać już mieli, gdy król stojący w gotowości, a zdający się wahać jeszcze, skinął na syna, który się na konia spinał i z nim razem wszedł do namiotu. Prawie niechętnie Bolko cugle musiał porzucić i iść do ojca. Władysław stał w pustym namiocie, który już pachołkowie opróżniwszy ściągać mieli, gdy Bolko, z młodzieńczym ogniem w oku, rad ze swojego rycerskiego