Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

iść w pośrodku ufca i pierwszemu na harc nie wybiegać. Wojsław ociężały, ze swym koniem równie jak on sam grubym i nieobrotnym, zaledwie się do wychowańca przysunął, już za nim pozostawał w tyle. Nie pomagała ostroga ni popędzanie.
Wedle rozkazu Skarbimierza powolnym krokiem pułki się posuwały, opasując kołem szerokiem Zbigniewa obóz i miasto. W przeciwnem wojsku widać było pośpiech wielki i zamięszanie, pułki się dopiero ściągały i szykowały na stanowiskach. Rogi odzywały się nawołując rozpierzchłych, którzy jeszcze konie poili; i od jeziora się ściągali opieszale.
Sam widok wojsk królewskich mógł ustraszyć przeciwników, tak groźnym zastępem sunęły się jako mur, gęsto zbite, najeżone dzidami i milczące...
Na staje przybliżywszy się królewscy, jakby przystanęli; każdy za oręż brał, łuk naciągał tarczę mocował, oszczep zwieszony podnosił, aby mu przy uderzeniu nic nie brakło.
Z drugiéj strony miotano się w nieładzie, jakby niewiedząc co poczynać. Już z miejsca na którém królewscy stali widać było gdzie Zbigniema i starszyzny szukać. Wiewał tam proporzec na długiéj żerdzi i żelazo pobłyskiwało na piersiach ludzi, którego gdzieindziéj mało było.
Rozkazał Skarbimierz naprzód całą siłą rzucić