Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się na dowodzących, aby głowę odciąć nieprzyjacielowi. Zatrąbiono w rogi i ów mur, który się posuwał tak zwolna, teraz, jakby nim wicher i burza rzuciła, padł wprost pędem wielkim na polskie pułki otaczające Zbigniewa.
Tu stał téż najdzielniejszy żołnierz bo zbiegowie pamiętali że głów własnych bronić muszą, a Sieciech im, gdyby się w jego ręce dostali, nie daruje życia.
Bolko jak tylko rogi posłyszał i ruch poczuł około siebie, już go nic powstrzymać nie mogło. Niósł się jak jastrząb na stado spłoszone, młodzież wiodąc za sobą, gotów swoich własnych bić, gdyby mu śmieli zapierać drogę.
W jednéj chwili zmięszało się wszystko, oba wojska w jeden kłąb drgający się zbiły, w jedno ciało miotające się jak smok ogromny; prąc się wzajem, siekąc, rąbiąc i koląc.
Na prawo Pomorcy, ledwie dostawszy kroku, że tyłu zajętego nie mieli, z wrzaskiem pierzchać zaczęli tłumnie. Ci co na przeciw nich stali, puścili się w pogoń za niemi. Czechy rzucili się pierwsi przeciw królewskim mężnie a rozpaczliwie bijąc się i tu bój zawziął się srogi.
Dobek i Marko, którzy przy Zbigniewie stali a ten niewiedząc co poczynać, blady na koniu siedziąc w miejscu się okręcał, zrozumieli łacno że nie dotrzymają królewskim.
Chcieli się więc cofnąć ku miastu, bo tam za