Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatniéj mało się mógł spodziewać, jeńcem był krwią drogą okupionym, krnąbrnym przeciw ojcu i królowi. Ujrzawszy przystępującego Skarbimierza wahał się czy ma wstać i upokorzyć się przed nim, czy resztką dumy i przebiegłości z nim walczyć. Poruszył się i pozostał w miejscu, podniósł znowu i padł, nie pewien siebie, czoło tarł ręką, oczy spuszczał. Wreszcie jakby siłą jakąś rzucony — wstał. Skarbimierz długo nań patrzał nim się odezwał.
— Królewski rozkaz jest, abyście więźniem byli — odezwał się krótko. Zechcecieli zbiedz lub z zamku się wyzwolić, życia waszego nie będę szczędzić.
Z pod brwi nawisłych popatrzył Zbigniew.
— Wiem żem jeńcem — odezwał się ośmielony — ale jestem królewskim synem, o tém ja nie mogę, a wy zapominać nie powinniście.
— Syn co się na ojca porwał, dzieckiem być przestaje — surowo odparł Skarbimierz. Miłosierdziu króla winniście życie; znajcie się do tego.
W pierwszéj izbie zbrojni ludzie, którzy przyszli ze Skarbimierzem, stali pogotowiu niewiedząc co im przykażą. Ten, nieczekając już odpowiedzi, zwrócił się ku nim i pokazał na Zbigniewa.
— Więzień jest wasz — rzekł — strzedz go macie pilno, abyście zań głowami nie odpowiadali.
Kilku się natychmiast zbliżyło.