Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okien domu Grety, o której niewiedział już nawet Marcik co się z nią działo.
Ulica wązka, gdy okna otwarte były, do wnętrza mieszkania zajrzeć dozwalała.
Hincza, który wiedział, że Marcik w wielkich łaskach u księcia był, przyjmował gościnnie.
Oprócz tego choć pół Ślązak, a ojca niemca miał, po matce polce, inną krew i obyczaj wziął w spadku. Browar, który po ojcu dostał, prowadził dalej, warzył piwo i sprzedawał — żelazem też i kruszcem handlował, — mimo to naturę więcej żołnierską niż kupiecką mając, do konia i łowów wzdychał, a najchętniej się przyjaźnił z wojakami.
Rad więc był i Marcikowi, bo z nim mógł się do syta o tem nagadać, co mu miłem było.
Nim się jeszcze kanonika Racława doczekali, bo go dostać nie było łatwo, gdyż na dwór i na miasto był najsławniejszym lekarzem — Hincza doglądał, karmił i poił rannego.
Patrzali jakoś na okna Grety, gdy Hincza mrugnął na towarzysza.
— Cóż? — spytał. — O Grecie pamiętacie jeszcze? nie pozbyliście miłości dla niej?
Marcik ręką zamachnął i splunął.
— A cóż się z nią dzieje?
— No — rzekł Hincza — to się dzieje co się działo, nie zmieniła się wcale. Jaką się urodziła taką zginie. Wiecie, że była na czas jakiś