Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 024.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się tu znalazł Marcik, nie wiedział sam — ale teraz gdy już siedział przy niej i patrzał na nią, na rozmowę trudno mu się było zebrać. Pożerał ją oczyma, gorzał, czerwieniał, drżał, a niewiasta w chytrości swej dobrze o tem wiedząc, rumieniła się też — ktoby powiedział — z radości. Czuła, że go znowu w mocy swej miała. Zręcznie poczęła rozpytywać kędy bywał, co porabiał, a Marcik gdy go na ten gościniec wprowadziła, jechał nim żwawo.
Wspomniał jej o nadanej sobie ziemi w Wieruszycach, gdzie ojciec mu tymczasem gospodarzył, chwaląc się, że przecież teraz i on chudym pachołem nie był, mając gdzie głowę położyć.
Chwalił się i tem, że teraz całe pułki wodził, a książe mu najważniejsze polecał sprawy.
Gdy o sobie mówiąc potrącił o to, że w Poznaniu był, gdzie kościoła dobywał, przy którem braniu zabito kanonika Mikołaja z Szamotuł, nazwisko to posłyszawszy Greta śmiać się zaczęła. Wlepiła oczy w Marcika i rzekła:
— Tych z Szamotuł toście pewno nie zapomnieli!
— I pókim żyw nie zapomnę — odpowiedział Suła — bo z Wincentym mam rachunek, a co u mnie zakarbowano na kogo, nie przepada.
— Trudna to z nim sprawa — dodała Greta — Słyszałam, że ów dumny panek w łaski urósł