ścińcu od Bochni do Gdowa się znalazł, serce mu poczciwą miłością starych rodzicieli uderzyło.
Tyle lat nie widział ich, głosu nie słyszał, uścisku macierzyńskiego nie czuł...
Gdy po raz pierwszy z ojcem tu byli, Zbyszek zapowiadał iż dworu nowego gdzieindziej stawiać nie będzie, jak na wzgórzu kędy rumowiska, gruzy i ściany ze starego zostały.
W tę więc stronę oczy się jego zwróciły i uśmiechnął się widząc, że tam coś już jak dach po nad zaroślami majaczało. Drzewo ścian nowych, które nie miało czasu poczernieć żółto przez liście przeglądało... Stał i tyn na pagórku i szopy...
Nie szukając więc ścieżyny, konia na przełaj popędził, oglądając się do koła. Gdzie dawniej chata stała i dziadowska lepianka, w odstępach od siebie zobaczył cztery chałupy z ogrodami.
Ojciec więc doszedł już był do czterech osadników na Woli czy niewoli — i było za co ręce zaczepić.
Raźniej jechał pod zarośla, które pagórek dworski otaczały.
Dwór nie był wielki, nie wspaniały, ale mocno zbudowany z drzewa, bo na mur ani czasu ni kosztu nie stało. Z jednej jego strony zęby kłód w zrąb pokładzionych zostały tak nie pokryte i nie ociosane jakby do nich nową ścianę przyczepić chciano.
W pośrodku dworek miał podsień na słupkach,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 031.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.