Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się poczęła o nowym panie, którego Marcik rad był już widzieć w koronie, gdy Poznań i Gniezno odzyskali.
Zbyszek coś głową kręcił.
— Daj mu panie Boże — rzekł — doczesną i niebieską koronę, ja mu pewnie życzę.. a no.. człek się o różnych ociera, nasłucha różności.. trwoga ogarnia.
— Czego? — spytał syn zdziwiony.
— Wrogów ma dużo — odparł stary. — Najgorzej nań niemcy biją.
Marcik wspomniał sobie to, co mu Greta na wyjezdnem mówiła i pytać począł:
— Czegóż to im tak pod nim źle? kto się skarży?
— W Krakowie — mówił ojciec — niemcy bez mała wszyscy nań bij zabij, dla tego naprzód, że on ze wszystkich książąt najmniej zniemczał, a potem że.. jak oni gadają, skórę z nich zdziera.
— Cha! cha! — śmiał się Marcik — a z kogoż brać jeśli nie z nich? Nasz pan skarbów ani po ojcu, ani po stryju, ani po bracie nie dostał — kto mu ma dać jeśli nie poddani? Przecie aby oni w pokoju handle prowadzili i bogactw nabywali, on krew swoją i naszą przelewa. I to być ma darmo?
— No, a piszczą, narzekają — wtrącił Zbyszek — i.. co gorzej, odgrażają się, słyszę... Mruczą coś szołdry, że sobie chcą innego pana szukać.