Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— W mieście gadają? Cóż mówią? zkąd ten niepokój?
— Poczciwsi mieszczanie obawiając się rozruchu i zemsty, wietrzą już spisek.. Mówią, że Albert pod pozorem handlu swoich zaufanych w różne strony rozsyła. Dzień i noc u niego obrady tajemne. Są poznaki wielkie!
Izraelita zdawał się niepewny co ma począć i mówić — wahał się.
— Cóż my możemy? — ozwał się, — my biedni żydzi? my, co się opłacać musiemy, aby nam wolno było powietrzem oddychać i wody wziąć u studni, my, których raz wraz podejrzewają o zbrodnie, o czary, o bezbożność, my co się bez osobnego znaku w ulicę pokazać nie możemy? My żadnej pomocy nie mamy!
— Wy — odparł Marcik rezolutnie, macie rozum, przebiegłość — i pieniądze, które najwięcej znaczą.
Musza pogardliwie ruszył ramionami.
— A tak! — rzekł — pieniądz to jest jedyny oręż nasz, którym się bronić musiemy — ale też on jest największym nieprzyjacielem naszym, bo wszyscy nań czyhają.
Z przeciągającej się tak rozmowy, nic nie mogąc wydobyć dla siebie, Marcik zaczynał się już niecierpliwić, chciał mocno nacisnąć na żyda, aby mu stanowczą dał odpowiedź, gdy siwy, podo-