Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mógł. Sądził bowiem, że najbliższemi wrotami Albert wyjechać musi.
Wieczór był szary, gdy ujrzał z kamienicy wyciągającego Wójta, ale przeciw zwyczajowi tak niepozornie przyodzianego, z orszakiem tak lichym, iż gdyby o nim nie wiedział i nie czatował nań, niepoznałby go pewnie.
Skrywszy się u wrót, Marcik wyczekał, aż się gromadka ta odbiła trochę i zwolna podążył za nią.
Musiał jednak posuwać się ostrożnie, trzymając się zdala, aby go nie poszlakowano.
Pusto było do koła. Sama godzina, którą sobie Wójt do wyjazdu wybrał, podejrzanym go czyniła.
Więcej jeszcze to, że z miasta na błonia się wydobywszy, począł przedmieścia okrążać, snuć się jakby bez celu, jak tropiony zając kluczyć, aż wreście wydobył się na gościniec, który ku Pradze i do Czech prowadził.
Marcik nie poprzestał na tem; chciał być swego pewnym.
Wprawdzie dla samotnego człowieka okolice miasta po nocy nie bardzo były pewne, ale miał dobry kawał miecza u boku, obuszek u siodła, konia mocnych nóg i szparkiego chodu — postanowił ścigać dalej.
Wójt na szeroki wybrawszy się gościniec, począł mimo nocy, szybko się naprzód posuwać. Marcik trochę się zakłopotał, bo nagle z wielkiej