Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

była, nadciągnęła — zmięszali się trochę goście karczemni, a gospodarz stęknął, że mu jeszcze więcej piwa dać przyjdzie, aby i ci milczeli.
Marcik jak gdyby do nich należał, trzymał się swych towarzyszów. Ci, którzy go po nocy za sobą jadącego dobrze widzieć nie mogli, dopiero teraz, gdy się rozpatrzyli w rycerskiej postawie i twarzy Suły — postrzegli, że się na nim oszukali.
Koso spoglądali nań i kwaśno.
Około karczemki tej, musiał Marcik z tą gawiedzią stanąć na nocleg. Przypatrywano mu się, czyby go spoić i obedrzeć nie można, albo kłótnię wywołać i napaść nań, ale czeladź wójtowa i śmiała postawa żołnierza odwiodła od tej pokusy.
Do dnia dopiero, gdy Rzeźniczą bramą pastuch bydło wyganiał w pole i wrota otworzono, wjechał Marcik sam, niepostrzeżony do miasta i dostał się na zamek, gdzie legł spocząć po męczącej podróży.
Zaspał tak dobrze, iż się nie przebudził, aż go Jurgaś wyrostek jego za rękę szarpiąc zmusił do wstania, wołając, że się do niego dowiadywano.
Miał Marcik komorę własną na zamku, ale w niej ludzi przyjmować nie było gdzie. Zerwawszy się co prędzej chciał do studni biedz, aby