Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan mój od wczora na zamek nie wrócił! — wyjąknął Jurga.
Greta patrzała, niemogąc wymówić słowa. Pewną już była prawie, iż czatowano nań na drodze i ubito.
Kurcwursta posłała po Pawła. Stryj nadbiegł zaraz zbladły z trwogi — nie widział ratunku — Marcik zgubiony być musiał. — Jawna rzecz, że to była sprawa Alberta. Co się działo w tem sercu Grety, którego tajemnic nikt nie znał, — Paweł patrząc na nią zrozumieć nie mógł. Widywał ją w sporach i sprzeczkach z Marcikiem, lekceważącą jego zaloty, wyśmiewającą się z niego. W tej chwili, posądzał nawet, iż miłować go musiała. Twarz jej bladła, czerwieniała, mieniła się. — Strach z niej znikał, energia wystąpiła. Krzyknęła na starą sługę, aby jej szubkę podała i zasłonę, zabierała się wychodzić z domu.
— Dokąd że ty? dokąd? ledwie dosłyszanym głosem spytał Paweł.
— Nie pytaj! — zbyła go krótko.
Kurcwurstowi, który się z nią wybierał, kazawszy pozostać, wybiegła w ulicę, z zaciśniętemi ustami, z gorejącemi oczyma, wprost do dworu Wójtowego. Nie zawsze go tu było można zastać, przesiadywał to na Ratuszu, to po folwarkach miejskich, to młyny oglądał, to się zamykał gdzie dla narad tajemnych. — Lecz Greta miała przy sobie kaletę, nie żałowała grosza, sia-