Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 189.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pawłowi, który wobec niebezpieczeństwa całą swą żywość odzyskał, przyszło na myśl Marcikiem się posłużyć. Trudność była wywabić go na miasto, dopóki w nim Szlązak gościł.
Wystraszeni znaleźli się na ratuszu Hincza Keczer... Niklas z Zawichosta, Pecold z Rożnowa i inni. Gdy tych idących do radnej izby z okna domu swojego w rynku zobaczył Herman z Raciborza, niepokojem tknięty, wyrwał się także do nich.
Ledwie się w progu ukazał, gdy Paweł zakrzyczał.
— A wy tu po co? Z kimeście trzymali, do tego idźcie! Dla was tu miejsca nie ma.
Herman wstrząsnął się z gniewu, chciał się kłócić, lecz wszyscy odstąpili od niego, jak od zapowietrzonego i od progu musiał nazad iść przeklinając i grożąc.
— Mamy ginąć — zakrzyczał rękę podnosząc — niechże wszyscy giną, niech ginie miasto całe... Podpalemy je na cztery rogi!
Idący właśnie na górę Hanusz w Muchowa, spokojny człek, usłyszawszy to, zatrzymał go i zawołał donośnie:
— Słuchaj, ty! Niech no tylko iskierka błyśnie, a ja cię sam przyciągnę i dam obwiesić pod Ratuszem... Tak mi Bóg zdrowie daj!
W izbie radnej wrzało narzekaniami.