Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ile mi ich zostaje? Dla mnie i doba droga. Najlepsza pora gdy się nie spodziewają.
Wyciągnął ręce do Mieczyka.
— Chodźcie ze mną! zbierzcie się potajemnie! Nie już wam Wacław tak zasmakował?
— Nie, miłościwy panie. Czech nam cięży strasznie — odparł Topor — ale zębami kamienia nie ugryźć. Ślązacy pójdą z nim, Ottony Brandeburgskie, król rzymski też pewnie... Kto wie ile i jakich niemców — a z nami? kto? Żywej duszy. Kraj się zaburzy, krew się poleje, mścić się będą, plądrować — my, my jeszcześmy po tatarach nie wytchnęli.
Miły panie! posłuchajcie lepszej rady! Ponowićby z Wacławem układy, niech Papież Ojciec święty lub z ramienia jego Biskupi pośredniczą. Oddadzą wam Kujawy i Sieradź, weźmiecie lennem od niego — spoczniecie po tylu utrapieniach.
Usłyszawszy to Łoktek skoczył z ławy, cały rozogniony i gniewny.
— Wy mi to mówicie? — zakrzyknął. — Ja z rozbójnikami się układać? Ja ich prosić aby mi ochłap mój rzucili? Ja lennikiem tego, któremum równy albom lepszy? Raczej zginąć marnie w boju! Sromoty bym tej nie przeniósł! Ja nie o pół, nie o ćwierć tej ziemi wojuję, ani o trzy ćwierci, ani o szmat jakiś, na którymbym chleb jadł polewany łzami — ale o koronę moją, o jedność państwa tego co Chrobrowe było!!